Od zawsze naszym pierwszym skojarzeniem do słowa „Norwegia” były „fiordy”. Piękne, majestatyczne, charakterystycznie wcinające się głęboko w ląd. Bardzo chcieliśmy zobaczyć je z bliska, dlatego lecąc do Norwegii, fiordy były punktem obowiązkowym wycieczki. Już będąc w Bergen czy w Grimmen, gdzie nocowaliśmy, zachwycał nas krajobraz. To jednak wciąż było za mało i stwierdziliśmy, że chcemy przepłynąć fiord. Dlatego pojechaliśmy pociągiem do Flåm i stamtąd wróciliśmy łodzią do Bergen.
Pociągiem w głąb Norwegii
Pod koniec drugiego dnia zwiedzania Bergen wybraliśmy się na stację kolejową, żeby kupić bilety na pociąg do Flåm. Bilety były na następny dzień, bez dokładnej godziny, dlatego sami mogliśmy zdecydować, którym pociągiem pojedziemy. Wybraliśmy połączenie o 8:20 i dopiero kiedy dotarliśmy z bagażami na stację, zorientowaliśmy się, że w sobotę… ten pociąg nie kursuje. Źli trochę na siebie, przez prawie dwie godziny poszlajliśmy się po okolicy, żeby nie siedzieć na pustym peronie. W końcu jednak o 10:15 usłyszeliśmy gwizdek konduktora i ruszyliśmy w drogę, która nas zachwyciła.
Myrdal
Bezpośredniego połączenia z Bergen do Flåm nie ma i konieczna jest zmiana pociągu na jedynej stacji, z której jeżdżą pociągi do Flåm. Ruszyliśmy więc pociągiem linii Bergen – Oslo w stronę Myrdal. Krajobraz za oknami zmieniał się bardzo szybko. Mocno zabudowane okolice Bergen stopniowo przeszły w pojedyncze miasteczka zatopione w morzu pagórków i zielonych łąk, które często przecinał jakiś strumień, by później stać się już tylko pojedynczymi domami odciągającymi wzrok od nieprawdopodobnych widoków. Obydwoje patrzyliśmy w okno, prawie nie rozmawiając ze sobą – po prostu zachwycając się krajobrazem.

Kiedy pociąg zatrzymał się w Myrdal, jednej z bardziej znaczących stacji przesiadkowych w okolicy, aż musieliśmy zapytać konduktora czy to na pewno dobre miejsce, czy nie powinniśmy jechać dalej? Myrdal to peron położony w górzystej okolicy, do którego nie prowadzą żadne drogi samochodowe. Cała stacja składa się z budynku, w którym są kasy, poczekalnia i jakaś restauracja oraz po jednej linii torów po każdej stronie peronu. Do tego kilka ławeczek dla pasażerów czekających na pociąg, tablice informacyjne i jakieś dwa budynki techniczne dla pracowników, po drugiej stronie torów. A w okolicy? Tuż przy stacji rzeka, kamienna ścieżka, trzy drewniane domy tuż przy zejściu ze stacji i trzy inne w odległości 500 m, z których jeden to wypożyczalnia rowerów. Ostatnim elementem innym niż wszechobecna natura, był znak wskazujący kierunki do wielu różnych miejsc, jednak każdy skierowany w tę samą stronę – jakby Myrdal to było miejsce, z którego można już tylko zawrócić. Poza tym, nie ma nic więcej. Kiedy na przesiadkę ma się 5 minut, ta stacja jest idealna, ale nie wyobrażamy sobie czekania tutaj kilku godzin na pociąg.
Flåmsbana
W końcu przyjechał nasz pociąg. Zabytkowa kolejka Flåmsbana, jedyna kursująca na trasie Myrdal – Flåm, jest jedną z najbardziej stromych linii kolejowych na świecie. Trasa z położonego na wysokości 865 m.n.p.m. Myrdal, kończy swój bieg we Flåm, położonego na wysokości na 2 m.n.p.m . Budowa linii rozpoczęła się w 1923 r, trwała 17 lat i niemal w całości wykonana była ręcznie; maszyn użyto jedynie przy wydrążeniu 2 z 20 tuneli.
Odcinek 20 km jechaliśmy przez godzinę, ale czas ten minął bardzo szybko. Siedząc w zabytkowym wagonie, obserwowaliśmy fantastyczne widoki i momentami czuliśmy się, jak w podróży pomiędzy Tatrami a fiordami. Trasa prowadzi przez strome góry, po których co jakiś czas spływają wodospady, przez imponujące tunele i nad rzeką Flåmselvi, której bieg został zmieniony na jednym odcinku, ze względów bezpieczeństwa kolei. Nie dziwi, że National Geographic Traveler umieścił trasę Flåmsbana wśród 10 najpiękniejszych tras kolejowych w Europie.

Wśród niezliczonej ilości wodospadów na trasie do Flåm, na szczególną uwagę zasługuje Kjosfossen. Mierzący około 225 m wodospad jest jednym najczęściej odwiedzanych przez turystów w całej Norwegii. Mimo odległości 1,5 km od Myrdal, kolejka zawsze zatrzymuje się na stacji zlokalizowanej u podnóża wodospadu. Oprócz samego widoku, w okresie wakacyjnym tancerki przebrane za Huldry (uwodzicielskie nimfy z legend skandynawskich) tańczą i śpiewają na skałach przy wodospadzie. Przedstawienie trwa ledwie kilka minut, ale daje niesamowite wrażenia – największa zabawa jest w szukaniu, w którym miejscu teraz tańczy Huldra 😉
Flåm
Flåm to niewielka miejscowość, w której żyje około 350 mieszkańców, a jako największe wydarzenia historyczne miasta można wymienić: budowę kościoła, trasy kolejki Flåmsbana i molo. To jednak ma niewielkie znaczenie, ponieważ Flåm jest przede wszystkim znane z tego, że mieści się na samym końcu majestatycznego Aurlandfjord, który jest odnogą najdłuższego norweskiego fiordu – Sognefjordu. W tym miejscu nie są ważne zabytki, tu najistotniejsza jest piękna natura. To właśnie dzięki przyrodzie każdego roku Flåm odwiedza 450 tys. turystów. Przyjeżdżają tu jedyną w swoim rodzaju koleją, albo przypływają statkami i łodziami turystycznymi, wracają do cywilizacji jeszcze tego samego dnia, bez dłuższego zadumania nad niepowtarzalnymi widokami. Byliśmy trochę podobni do nich – przyjechaliśmy koleją, mieliśmy wracać łodzią. Nie chcieliśmy jednak być kolejnymi numerami w księdze pamiątkowej. Rozbiliśmy namiot i poszliśmy oglądać naturę z bliska.
Natura na wyciągnięcie ręki
Już podczas jazdy pociągiem, tuż przed Flåm, naszą uwagę przykuł wodospad spływający z samego szczytu fiordu i znikający gdzieś pomiędzy drzewami. Kiedy w informacji turystycznej zapytaliśmy o niego, dostaliśmy mapę z oznaczonymi szlakami – czerwony prowadził do wodospadu. Trasa w teorii łatwa: wystarczyło wyjść z miasteczka, przejść pod wiaduktem w stronę pól uprawnych, kawałek prosto, później skręcić w prawo i do góry aż do celu. Super – tylko czemu doszliśmy do końca pól, a żadnego skrętu w prawo po drodze nie było?! Jeszcze żeby ktokolwiek przechodził, to można by zapytać o drogę, ale wokół tylko krowy i owce.

Dobre pół godziny krążyliśmy między polami szukając jakiegokolwiek oznaczenia, aż w końcu na jednym drzewie zobaczyliśmy czerwoną farbę i małą drewnianą tabliczkę z napisem „Brekkefossen”. Drzewo stało na ogrodzonej pozostałości po jakimś sadzie, a wszędzie dokoła pasły się owce. Nie do końca pewni czy dobrze robimy, przeszliśmy przez bramkę i między owcami pomaszerowaliśmy do góry. W końcu zaczęliśmy słyszeć wodospad i kiedy dotarliśmy na miejsce, dłuższą chwilę staliśmy jak zaczarowani. Piękny widok na Flåm i zatokę Aurlandfjord, a do tego wodospad Brekkefossen, który z bliska w niczym nie przypomina tej cieniutkiej nitki wody, którą widzieliśmy z daleka. Zostaliśmy tam prawie do zachodu słońca.
Następnego dnia wstaliśmy przed 6:00, żeby przejść jeszcze jeden szlak. Zimno było okrutnie, ale czego innego mogliśmy się spodziewać po poranku w Norwegii? Obraliśmy kierunek na Vikesland. Najpierw uśpionym jeszcze miasteczkiem przeszliśmy do molo, później dłuższy czas szliśmy wzdłuż zatoki. Woda wyglądała jak tafla lustra. Krystalicznie czysta, zupełnie gładka i spokojna, bez nawet najmniejszej fali, odbijała pierwsze promienie wyłaniającego się zza gór słońca. Moglibyśmy tak iść, aż do następnej miejscowości, ale mieliśmy na to za mało czasu i trzymając się planu skręciliśmy na Otternes. W tej niewielkiej wiosce stoją dobrze zachowane drewniane zabudowania gospodarcze, w których spróbować można tradycyjnych potraw i przyjrzeć się pokazom prac rzemieślniczych. My byliśmy za wcześnie i jedynie na zdjęciach z tablicy informacyjnej zobaczyć mogliśmy, jak wszystko wygląda wewnątrz budynków.

Z Otternes jeszcze kawałek poszliśmy drogą w górę, aż doszliśmy do czyjegoś gospodarstwa, przy którym droga się kończyła. Długo się nie zastanawiając, po doświadczeniach dnia poprzedniego, otworzyliśmy furtkę i przeszliśmy przez pole, na końcu którego pojawiła się wydeptana wąska ścieżynka. Idąc nią co chwile któreś z nas się potykało o gałęzie czy korzenie lub ślizgało na mokrym mchu i chruście. Uśmialiśmy się też porządnie, bo co kawałek na ścieżce leżało przewrócone drzewo i musieliśmy albo nad nim przeskakiwać albo pod nimi przechodzić.
W końcu dotarliśmy do Vikesland, które oznaczone na mapie jako wieś, w całości składało się z trzech domów i tablicy ogłoszeniowej. To w sumie nie miał większego znaczenia, bo liczył się widok na zatokę. Otoczona majestatycznymi górami, nad którymi po błękitnym niebie dość wysoko wzeszło już słońce, oświetlając soczyście zielone stoki i niewielkie białe czapy śniegu na szczytach w oddali. Po zatoce zaczęły pływać już pojedyncze łódki, zostawiają za sobą delikatne smugi rozchodzącej się wody. Do pełni zachwytu nad tym pięknem natury brakowało nam już tylko… wielkiego stada kóz, które gospodarze postanowili wyprowadzić na łąkę. Kiedy wreszcie zakończył się ten kozi korowód, siedliśmy pod tablicą ogłoszeniową i zjedliśmy śniadanie, a później wróciliśmy tą samą drogą do Flåm.
Rejs po fiordzie, czyli express boat do Bergen

Co tu dużo mówić… Rejs po najdłuższym i jednym z najbardziej spektakularnych fiordów w całej Norwegii był rewelacyjny. Najpierw Aurlandfjord, później Sognefjord, oba można opisać dwoma prostymi słowami – majestat i piękno. Przez 6 godzin rejsu widoki cały czas zachwycały i mimo że ciężko było niektóre uchwycić w kadrze, udało nam się zrobić kilka fajnych zdjęć i nagrać część podróży statkiem. Nie będziemy się wysilać, aby próbować opisać wrażenia z tego rejsu – to trzeba zobaczyć na własne oczy (ewentualnie można posłużyć się naszą skromną galerią poniżej).
Przydatne informacje:
- Podróż zabytkową koleją Flåmsbana to koszt około 400 NOK (190 zł) za osobę. Do tego doliczyć trzeba jeszcze koszt dojazdu do stacji Myrdal, z której odjeżdża kolejka do Flåm.
- Cena za rejsy po fiordach jest mocno zróżnicowana, w zależności od przewoźnika i długości rejsu. Dla przykładu: bilet łączony, na godzinny rejs po Aurlandfjord i podróż kolejką na trasie Flåm-Myrdal-Flåm kosztuje 600 NOK (280 zł). Więcej informacji na temat promocji znajdziecie tutaj.
- Rejsy łodziami expresowymi są już droższe. Nasz rejs z Flåm do Bergen kosztował około 650 NOK (300 zł) za osobę.
- We Flåm jest tylko jedno strzeżone pole namiotowe, dzięki temu cena za rozbicie niemal zrównuje się z kosztem hostelu. Nas ten nocleg we Flåm kosztował blisko dwa razy tyle, ile zapłaciliśmy za pole namiotowe w Bergen – 200 NOK (90 zł).